Humaniści apelują: Polityku, zaufaj naukowcom! – Gazeta Wyborcza 19 maja 2021
Skoro zawodzi opozycja polityczna, czas pomyśleć o forum opozycyjnego myślenia jako przestrzeni otwartej dla wszystkich. Wyjdźmy z zaklętych kręgów, z wysokości wieży z kości słoniowej. Zacznijmy od rozmowy. Tekst ukazał się na Wyborcza.pl
Julien Benda w opublikowanej w 1927 r. „Zdradzie klerków” ubolewał, iż „klasa ludzi, których działania nie podążają za praktycznym celem i którzy znajdują przyjemność w uprawianiu sztuk, nauk albo też spekulacji metafizycznych”, zaangażowała się w życie polityczne, opowiadając się po stronie faszyzmu i komunizmu. Przesłania francuskiego pisarza i filozofa, które było odpowiedzią na totalitarne reżimy, nie da się dzisiaj, w warunkach demokracji, obronić. Kiedy na szali leży przyszłość uniwersytetu i jakość edukacji, nie dystans wobec otaczającej nas rzeczywistości, lecz namysł i szeroko zakrojona debata na temat relacji między nauką a polityką są niezbędne.
Szukanie odpowiedzi jest obowiązkiem wszystkich
Doświadczenia nazizmu i komunizmu pokazały, iż bez wsparcia akademicko-profesorskiego oba totalitaryzmy nie osiągnęłyby zamierzonych celów. Max Horkheimer zauważył tuż po zakończeniu II wojny światowej, iż „ludzie wykształceni nie byli bardziej odporni na totalitarne szaleństwo w przeszłości i nie będą w przyszłości”. Wiek XX daje nam więc ważną lekcję, mianowicie, iż rozum nie może stać na baczność przed żadną władzą. Zmusza jednocześnie do refleksji wokół problemu granic, jakie może przekraczać nauka w obliczu zagrożenia fundamentalnych wartości demokratycznego państwa.
Począwszy od 2015 r. mnożą się w mediach diagnozy polskiego społeczeństwa i politycznej rzeczywistości, niezliczone apele, listy otwarte jako wyraz protestu bezsilnych uczestników życia publicznego. Coraz bardziej słyszalne są głosy szukające odpowiedzi na pytanie, jak przywrócić państwo prawa, respektowanie praw człowieka i obywatela. Mamy świadomość, iż nie ma jednej i skutecznej metody. Bliskie jest nam przekonanie Marcina Matczaka („Gazeta Wyborcza” 1-3 maja) o konieczności „sklejania” „popękanego” społeczeństwa i „reperowania” Polski. Szukanie odpowiedzi na pytanie, jak tego dokonać, jest obowiązkiem wszystkich, którym przyszłość naszego kraju i jego miejsca w świecie nie są obojętne.
Bazą nauk humanistycznych jest humanizm, ten zaś wiąże się z określoną koncepcją człowieczeństwa. Zawierają się w niej fundamentalne pytania o sens życia, ludzkiej egzystencji, kim jesteśmy i jakie miejsce zajmujemy we współczesnym świecie. U jego podstaw jest godność człowieka. Humanista pyta, wątpi, krytykuje, gdy tymczasem sprawująca rządy partia krytyczne myślenie stawia pod pręgierzem, a o prawdzie historycznej chce rozstrzygać na sali sądowej lub sejmowej, w przekonaniu, iż ma klucz do jednej, jedynej prawdy. Uniwersytet, miejsce uprawiania humanistyki, to, jak pisze Tadeusz Sławek, „postawa wobec rzeczywistości”, to „wspólnota ludzi słuchających świata”. Obóz władzy każe odwrócić się plecami do Zachodu, którego idee podmywają jakoby nasze chrześcijańskie dziedzictwo. Proponowane remedium to „unarodowienie” humanistyki zaprzeczające istocie nauki jako takiej.
Humanistyka, jaką projektuje dla nas obóz rządzący, wsparta na afirmacji narodowej megalomanii, jest wsobna i ułomna. W żadnej mierze nie przygotuje młodych ludzi do stawienia czoła problemom współczesności, wyzwaniom światowej gospodarki, wielokulturowości, kryzysu klimatycznego, rozpychającego się irracjonalizmu. Nie uczy krytycyzmu wobec naporu radykalizmu politycznego, lecz wychowuje jego producentów. Nie promuje odwagi do stawiania nieszablonowych pytań i reguł prowadzenia sporów, lecz tylko trzymanie się oficjalnej linii ideologicznej.
Co jednak najgorsze, wychowani w tym duchu humaniści nie mają szans na zdobycie kompetencji, o której Marta C. Nussbaum pisze jako niezbędnej do zachowania globalnej wspólnoty: zdolności do wyobrażenia sobie doświadczenia drugiego człowieka. Tacy ludzie, którzy swoją obywatelskość będą definiować poprzez przyznanie innym prawa do niezgody, sprzeciwu, odmienności, są też niezbędni dla funkcjonowania demokracji.
Za punkt wyjścia uważamy edukację, wychowanie do życia w pluralistycznym społeczeństwie, ludzi wolnych, empatycznych, z wyobraźnią i poczuciem odpowiedzialności za dobro wspólne. W szkolnictwie potrzeba nie tyle kolejnej rewolucji strukturalnej, co głębokiego namysłu nad zmianą programów nauczania. Muszą być one spójne z wyzwaniami współczesnego świata i pożądanymi postawami obywatelskimi.
Niezbędne jest wypracowanie pola dialogu
Od początku transformacji powstały dziesiątki inicjatyw wielokulturowej edukacji, z których pozostały tylko nieliczne, jak „Pogranicze” sejneńskie, warszawska „Karta” czy lubelska „Brama Grodzka”. Zabrakło wsparcia finansowego, nade wszystko jednak fundacji lub instytucji integrujących wielki potencjał młodych ludzi. Brakuje nam nowatorskiej struktury promocji obywatelskiej działalności poprzez współpracę z organami państwa i jednostkami samorządowymi. Być może powołanie do życia Wszechnicy Kształcenia Obywatelskiego, wolnej od jakichkolwiek wpływów partyjnych, zdolnej do zbudowania demokratycznej tkanki łączącej struktury regionalne, lokalne na miarę ich potrzeb i możliwości, stwarzałoby szansę na budowanie więzi na różnych piętrach życia społecznego.
Być może takim szwem mogłaby być m.in. także pogłębiona refleksja nad miejscem współczesnego człowieka w epoce antropocenu – w świecie zdominowanym negatywnymi skutkami ludzkiej działalności, w Polsce, w której ludzie duszą się powietrzem skażonym przez hołubiony przez władze węgiel. Wymaga ona nie tylko wiedzy ekspertów naukowych, lecz także krytycznego wglądu humanistów w relacje zachodzące współcześnie i w przeszłości wewnątrz różnorakich systemów przyrodniczo-społecznych. Zaangażowanie w tej sferze musi być widoczne nie tylko w gremiach naukowych, ale znajdować przełożenie na edukację obywatelską.
Niezbędne jest wypracowanie pola dialogu na temat wspólnie doświadczanej przeszłości, które jest miarą dojrzałości demokratycznego społeczeństwa. Polacy potrzebują historii, a nie politycznej, zideologizowanej obsesji na jej punkcie. Zadeklarowane w programie partii władzy „inwestowanie w człowieka, zmianę jego myślenia, mentalności, aspiracji kulturalnych”, zmiany w programach nauczania, powołanie do życia wielu instytucji opatrzonych przymiotnikiem „narodowy”, zmiana charakteru instytucji naukowych poprzez „wzmocnienie merytoryczne”, jak chociażby Instytutu Zachodniego w Poznaniu, Instytutu Śląskiego w Opolu, Instytutu Europy Środkowej w Lublinie, Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej, Instytutu Północnego im. W. Kętrzyńskiego w Olsztynie, to działania kreujące poczucie bezkarności władzy.
Aktywność obozu władzy na rzecz tzw. polityki historycznej, która oznacza dominację pamięci nad historią, ma katastrofalne konsekwencje zarówno dla edukacji historycznej, jak i całej kultury historycznej. Podporządkowana jej polityka personalna uwłacza wszelkim normom demokratycznym, to policzek wymierzony ludziom zasłużonym, mądrym, odważnym. Władza stwarza nowe okoliczności dla osłabienia autorytetów i deprecjonowania elit świata kultury i nauki. Tak jak destrukcja demokracji następuje dziś bez spektakularnych aktów, przemyka się kuchennymi drzwiami, tak psucie nauki, w tym głównie humanistyki, jest tym groźniejsze, bo niedostrzegalne gołym okiem.
Łączenie przedmiotów humanistycznych z wychowaniem religijnym prowadzi do specyficznej „teozofii historycznej”, która nadwątla świeckie nauczanie historii oraz historii literatury. Niejasne kryteria ewaluacji humanistyki i nauk społecznych, wśród których bibliometrię i ocenę ekspercką przyćmiewa interes polityczny, nie mają nic wspólnego z zapowiadanym szumnie podnoszeniem poziomu nauki. Zamiast podnosić poziom czasopism naukowych, podniesiono punktację tym pismom, które dotyczą strategicznych z punktu widzenia obozu rządzącego obszarów, jak teologia oraz historia, i są afiliowane na równie kluczowych dla tego obozu uczelniach.
Nadszedł czas, by ponownie pytać, czemu służy nasza aktywność naukowa i kulturalna, do kogo adresujemy nasze teksty, jaki cel przyświeca debatom i rozlicznym konferencjom? Czy nasza twórczość służy promocji pluralizmu, uniwersalizmu, dialogowi, wartościom zdeprecjonowanym przez środowisko wspierające władzę. Jak zintensyfikować działania promujące różnorodność, zagwarantować bezpieczeństwo cudzoziemcom studiującym w Polsce, gdy władza legitymizuje narracje oraz działania wykluczające i przemocowe. Wprawdzie na niektórych uczelniach zaobserwować można postęp na polu redukowania nierówności, jak w przypadku Uniwersytetu Warszawskiego oraz Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, w tym roku bardzo dobrze ocenionych pod kątem tego kryterium przez Times Higher Education, najważniejsza pozostaje jednak zmiana dyskursu dotyczącego inkluzywności na szczeblu krajowym. Potrzebna jest promocja polskiej humanistyki w świecie nie w duchu „polonocentryzmu”, hołubionego przez ministra Przemysława Czarnka, lecz w duchu otwartości i szacunku dla jej dokonań.
Jeśli nie chcemy tkwić w bezradności poddanych, trzeba zaangażowania i stworzenia wspólnoty ludzi wolnych. Humaniści, ludzie mediów, pióra, nauki i kultury, producenci dóbr symbolicznych są również obywatelami; mają więc obywatelskie powinności. Wolność, prawda i odpowiedzialność to triada, która wyznacza drogę. Wymaga zaangażowania. Odwaga myślenia musi prowadzić do odwagi działania. Zachęcamy polityków, by obdarzyli naukowców zaufaniem. Jeżeli chcemy zachować sprawczość, zawalczyć o lepszy, sprawiedliwszy świat, kierujmy się przesłaniem Dietricha Bonhoeffera, protestanckiego teologa, które kierował do świata z celi śmierci: „Nie pozwolić sobie w żadnych okolicznościach odebrać współodpowiedzialności za bieg dziejów”.
Eliza Kania (Brunel University London)
Emilia Kledzik (Instytut Filologii Polskiej UAM Poznań)
Małgorzata Praczyk (Wydział Historii UAM Poznań)
Robert Traba (Instytut Studiów Politycznych PAN Warszawa)
Anna Wolff-Powęska (Wydział Nauk Politycznych i Dziennikarstwa UAM Poznań)